wtorek, 13 października 2015

Adriatyk 03.10- 10.10

Ahoj :)
Właśnie powróciliśmy z Dalmacji, gdzie zakończył się IV Adriatic Sail Fest. Pogoda mogła być co prawda dla Nas łaskawsza, ale najważniejszy warunek rejsu spełniony - WSZYSCY UCZESTNICY REJSU Z WODNĄ SOWĄ ZADOWOLENI :)

Oczywiście przedrejsowe założenia zostały lekko zweryfikowane przez pogodę, niestety brak słońca nie pozwolił nam zobaczyć Błękitnej Groty na Bisevie, ale odwiedziliśmy kilka innych ciekawych miejsc. 

Od początku....
w trasę wybraliśmy się dwoma samochodami, ekipa zbierana była po drodze ( Warszawa, Kraków, Katowice), więc tradycyjnie najdłuższy okazał się wyjazd z kraju. Dobrą decyzją był wyjazd olsztyńskiej ekipy dzień wcześniej do Warszawy, to zawsze 200 km mniej do przejechania. 
W każdym aucie jechało dwóch kierowców, zmiany co 2-3 godziny i jazda na dystansie 1500 kilometrów okazuje się być całkiem przyjemną ;)
Kolejny plus wyjazdów samochodowych - po drodze zajechaliśmy do Parku Narodowego "Plitvicka Jezera". Przepiękne miejsce, naprawdę PEREŁKA, na pewno wrażenia były by dużo większe, gdyby nie pochmurne niebo i ulewa, która Nas po 1,5 godziny stamtąd przegoniła...






Na szczęście nad morze pogoda była już bardziej klarowna. Standardowe procedury, odbiór jachtu, sprawdzenie osprzętu, zakupy. Godzina 1700, wychodzimy! Nie ma co tracić czasu w porcie.
Prognozy niestety z wiatrem bardzo liche.... nie było zbytniego sensu ładować się całą noc na Vis na katarynie, postanawiamy więc pojechać 2-3 godzinki na Murter do Mariny Hramina. Dość płytkie i ciasne wejście, trzeba ( szczególnie po zmroku) bardzo czujnie nawigować. Na chwilę nawet stawiamy żagle. Chwila po 23 jesteśmy na miejscu.

Może kilka słów o załodze Wodnej Sowy, kilka osób na morze wyruszyła ze mną po raz kolejny, dla Agaty to już kolejny rejs, ma doświadczenie nie tylko na morzu adriatyckim, Alicja żeglowała z Nami rok wcześniej po Czarnogórze, dla Agnieszki i Wioletty to pierwszy kontakt z żeglarstwem. Z męskiej części załogi, płynie Jaskuł, będący jednocześnie co-skipperem, żeglarz z olbrzymim doświadczeniem, Borys, który już 3 rok z rzędu podbija adriatyckie wody, Przemek, świeżo upieczony żeglarz z tego sezonu oraz Wojtek, z zaprzyjaźnionego Artneo, który na rejsie przygotowuje się do przebiegnięcia ultramaratonu w Bieszczadach.




Murter to urocza wioseczka, z bardzo ładną i zadbaną mariną, zaraz po przypłynięciu urządzamy mały wieczorek integracyjny, ujawnia się też wielki talent Wojtka - TO PIERWSZORZĘDNY KUCHARZ. 

Prognozy dalej mało przychylne, południowy wiatr, a więc mamy w dziób. Vis zostawiamy na dzień następny. Decydujemy się żeglować nav wyspę Brac do dobrze mi znanej miejscowości Milna. Tak się składa, że Pablo prowadzi w okolicy szkolenia, jesteśmy więc umówieni na wieczór. Cały dzień wietrzny, halsujemy więc na południe, dopiero w godzinach popołudniowych zaczynamy się wspomagać silnikiem, aby nie przybyć na miejsce za późno. W Milnej są dwie mariny - ACI oraz Marina Vlaska, zazwyczaj decyduję się na tą drugą. Troszkę dalej od centrum wioseczki, spokojniej, ponadto w ACI czasem trochę śmierdzi ściekami. 100 metrów od mariny jest ponadto bardzo fajna konoba serwująca przepyszne ryby. Mój wybór pada na Skorpenę ;) i Sea Bass ( nie jestem wędkarzem, wydaje mi się iż po naszemu jest to strzępiel czy też okoń morski) - tak czy siak bardzo smaczne :) Następnego dnia planujemy atakować Vis, konsultuję ciekawe miejsca z Pablem, który był tam wielokrotnie. Poleca nam zatoczkę Rogacic, nieopodal miejscowości Vis, znajduje się tam stary schron dla łodzi podwodnych, z zakazem cumowania, aczkolwiek nikt stamtąd nie goni :) Decyzja podjęta.










Rano idziemy jeszcze na spacer i kawkę do centrum Milnej, pogoda deszczowa, ubieramy więc kamizeli ratunkowe :)
Dalej kurs na Vis. Kilka godzin żeglugi i jesteśmy na miejscu ( po drodze Wojtek po raz kolejny raczy Nas wspaniałym obiadem). Humory dopisują, jak zawsze prym w żartach wiedzie Borys :) skąd on to wszystko bierze w głowie. Za rok razem z Agnieszką powiedzą sobie "TAK", w ramach animacji wieczornych, postanawiamy zorganizować wieczór kawalerski, a dziewczyny panieński :)
Oczywiście kawalerskie musi być z adrenaliną, wybieramy się w rejs pontonem do miejscowości Vis ;) adrenalina rośnie w momencie kiedy okazuje się, że silniczek często odmawia współpracy, a pontonik lekko bierze wodę, niemniej jednak wyprawa udana :)
Dziewczyny podobno również bawiły się dobrze. Agata montując czołówkami oświetlenie kokpitu, została mianowana "inżynierem" - pomysł na jutro impreza pt. "obrona pracy magisterskiej" ;) 
Po powrocie z wyprawy pontonowej wybieramy się jeszcze na wycieczkę po podziemnych tunelach, żeby nie było za łatwo nie bierzemy latarek ;) Oczywiście nie obyło się bez strat... kilka obtarć i siniaków.... ale było warto. Rano plan na atak na Błękitną Grotę.

















Niestety poranna pogoda znowu komplikuje nam plany, cały dzień ma być pochmurny.... a grota bez słońca jest zwykłą normalną grotą, podejmujemy trudną decyzję - grotę trzeba zaatakować za rok....
Kierujemy się więc do stolicy wyspy Hvar, o tej samej nazwie. Piękna miejscowość, z fortyfikacjami obronnymi na wzgórzu, górującym nad miastem. Odbywamy spacer na górę, następnie obadokolacja w konobie. Wieczorem prawdziwy hit! "Obrona pracy magisterskiej" Agaty z dziedziny czołówkoznawstwa :) 
Komisja w składzie: rektor - profesor Borys, profesor - recenzent - Jaskół i profesor - członek komisji w mojej skromnej osobie ;) Śmiechu co nie miara, pytania komisji przejdą do legendy :) praca obroniona na 5 :)


















Kolejny dzień żeglugi, telefonicznie kontaktujemy się z zaprzyjaźnioną załogą Piotrka Wrońskiego ze Skysail, spotkanie ustalamy również na Hvarze, w porcie Vrboska, cicha zatoczka z mariną ACI. Szczęśliwie udaje nam się ominąć wszystkie krążące po środkowej Dalmacji burze, Pablo dzwonił z Palmizany, że ulewa i do 40 kts. W Vyrboskiej chowamy się 20 minut przez burzą. Deszcz pada poziomo, wieje powyżej 30 kts, a my walczymy z małą awarią schodów w zejściówce, które odpadły.... pod ciężarem Borysa :) pierwszy remont " na szybko" kończy się kolejnym upadkiem testera - Jaskuła :) postanawiamy więc przekręcić wszystkie wkręty w inne miejsca, ręcznymi śrubokrętami zajmuje nam to prawie godzinę ;) Następnie atakujemy konobę, aby wrzucić coś na ząb i wznieść toast za zwycięstwo ze schodami. 
Wieczorem dopływa do Nas ekipa Piotrka, ich burza nie ominęła, podwiewało prawie do 40 kts. Miłe powitanie i siadamy w dwie załogi do kolejnego animowanego wieczoru - temat "wieczór meksykański", z czym się wiąże chyba nikomu mówić nie muszę.... poszło sporo soli, cytryny i morskich opowieści :) Dołączył do Nas również miły Węgier, kilkadziesiąt minut i nauczyłem się na pamięć:
Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát :)









Po tak miłym wieczorze mamy mały problem z wczesnym wypłynięciem :) Wychodzimy dopiero około południa z planem żeby wrócić jak najdalej na północ, niestety nie za silny przeciwny wiatr zmusza Nas do płynięcia na silniku. Czas na wodzie umilają Nam wspólne tańce w rytm hitów dyskotekowych lat 90' - Coco Jumbo, Captain Jack oraz odświeżony hit z przed paru lat - Dance Kuduro ;) 
Na jachcie odbywają się również nieoficjalne mistrzostwa świata w piciu Karlovacko Radler ze szklanki na czas... po bardzo zaciętym finale, wyprzedziłem Borysa o kilkanaście setnych z czasem 2 sekundy 30 setnych :) U Pań wygrała Agata ;)


Już po zmroku udaje nam się dopłynąć do Rogoznicy, stajemy w pięknej marinie Frapa, można się tu napatrzeć na naprawdę luksusowe jednostki. Cały port jest chyba jednym z najbardziej ekskluzywnych miejsc na Adriatyku. O dziwo cena za cumowanie Nas nie zastrzeliła. Wieczorem logujemy się do pobliskiej knajpki, której największym atutem był przezabawny kelner, który na ofiarę żartów upatrzył sobie Wojtka ;) Cały czas przekonywał go, że zamówione przez niego mule działają jak viagra i musi uważać żeby po zjedzeniu nie rozwalił mu stołu w knajpie ;) Ponadto Pan kelner bardzo szybko zapamiętał imiona wszystkich żeglujących z Nami uroczych Pań :)

No i tak zastał Nas piątek, do godziny 18:00 musimy być w marinie w Biogradzie. Niestety wiatr znowu w mordę... czeka Nas więc kolejny dzień na silniku. Po drodze podziwiamy wspaniałe widoki, po lewej burcie mijamy Park Narodowy Kornati, pływamy między wysepkami. Czas umilamy sobie również grą w "panstwa i miasta" oraz odświeżając wydarzenia z rejsu. 
W Biogradzie tankowanie, check-out i idziemy w miasto, wszyscy są wyraźnie zmęczeni dość aktywnym tygodniem rejsu, kładziemy się spać bardzo wcześnie. Z rana opuszczamy jacht. Korzystając z tego, iż mamy dwa auta wybieramy się jeszcze na śniadanie do Trogiru, kupujemy pamiątki i lokalne napoje, aby zabrać odrobinę Adriatyku, do Polski, w której od kilku dni przymrozki....











Podsumowując... Chorwacja się nie nudzi, ile razy by człowiek tam nie pływał, zawsze jest inaczej, nie wiem ile trzeba by tam spędzić lat, żeby odkryć wszystkie jej uroki. W przyszłym sezonie już V edycja Adriatic Sail Fest, z jedną różnicą, rejs odbędzie się w maju lub czerwcu :)